Maraton Lubelski Ścibiego

Maraton Lubelski… ilu osobom on napsuł krwi, ilu osobom pokazał, że przed maratonem trzeba mieć respekt? Sam w tamtym roku na Hutniczej spotkałem ścianę i prawie płakałem na Jana Pawła II. Ten rok był inny. Bez specjalnego przygotowania do maratonu, bieganie raczej symboliczne.

Data, która elektryzowała wielu biegaczy, niektórym najpierw bardzo podniosła ciśnienie bo… zgrała się z komuniami. Zarówno Artur jak i Ania wybrali imprezę nie związaną z bieganiem Dziwne Maraton to nie wysikać dziurę w śniegu… każdy przygotowywał się tak jak umiał i mógł. Niektórzy biegali po 35km… Brawo Kuba, inni pili piwo… brawo Ścibi ale do brzegu.

Wraz z Maratonem Lubelskim wystartował Bieg Koziołka na dystansie… 15km. 15km?! Rozumiem, że było to podyktowane odróżnieniem od „Dych do Maratonu”. Przybywamy na start trochę przed 8 bo pakiet by trzeba było odebrać.

Na parkingu spotykam Sławka, jest wyluzowany, uśmiechnięty i chętny na 3.30 dla mnie abstrakcja. Pogoda, jak to w maju… pochmurnie i ok. 5-7stC… hahahahaha żart Chcielibyśmy. Oczywiście już ok. 8 było wiadomo, że będzie gorąco, ciężko i cienia tyle co da trawa Nie ma się co rozżalać nad losem maratończyka tylko przypinać nr, chip i iść na metę zająć najlepsze miejsce do zdjęć W oddali widać „gang żółtych koszulek”, Boro dziwnie rozgadany, Gosia skupiona, Sławek już biegnie… Realnie oceniając swoje szanse szukam zająca… staje przy baloniku 4.30, ale coś mi podpowiadało, że może jednak 4.45.

W sumie plan był na 4.30 – 5h. Dobra, odprawa zającowa, przypominanie o picu wody, tempie, planie itd… srele morele… jestem zwycięzcą, jestem fighterem jestem… jak twierdzi naklejka na moim samochodzie… I AM a Warsaw marathoner a to zobowiązuje! Gąbka jest! Buty zawiązane są! Koszulka Biegającego jest! Czapka jest! Zegarek jest! Czego nie ma? Kondycji.

To były fajne chwile, bieg od którego nie oczekuję nic poza tym, że chce go ukończyć. To „tylko” 42km… niech się stresują Ci którzy poświecili do groma czasu na przygotowania, energii, pieniędzy Ja staję na starcie z uśmiechem, muzyką w uszach i chęcią spokojnego przebiegnięcia „królewskiego” dystansu. Odliczanie… 10, 9, 8… muzyka start ! Pan Jan Kondrak zabrzmiał mi w słuchawkach kawałek „Maratończyk” postawił kropkę nad „i” w kwestii przygotowania merytorycznego do biegu. Start!

Polecieli… Jak się później okazało zanim przebiegłem linię startu Boro zbliżał się do 1km, a Kuba był po 700 metrach… Wariaty Zaraz za startem dobiegł do mnie Filip z którym przebiegłem kilka km. Początek maratonu to luzik, to skupienie pilnowanie tętna, tempa, sylwetki i takie tam Utkwiła mi w pamięci informacja przed biegiem od konferansjera, że każdy rower, który nie będzie „Rowerowym Lublinem” będzie usunięty z trasy… yhm, yhm, yhm…

Na Kunickiego przed Dywizjonu wjechał w peleton biegaczy traktor z naczepą… Bez komentarza. Pierwsze km przebiegły bez problemów, muzyka dudni, nogi niosą nie ma się co popsuć. Nie widzę Naszych bo zdecydowana większość jest dużo szybsza W głowie nagle przypomniała mi się informacja, że… punkt kibica BŚ będę mijał 3 razy… czyli… 3 razy trzeba się spiąć 8km… już z daleka słychać okrzyki znajomych głosów!

Ogromna żółta ekipa zagrzewa Nas do walki o każdy km. To początek to dalej czysta przyjemność, wręcz hedonizm… Maj, nie Sławek towarzyszył Nam słoneczkiem, prawie bezwietrzną pogodą i brakiem cienia… ale tak to jest na maratonie, nie ma, że nie i nie ma że boli. Pierwsze kółko w około zalewu upłynęła spokojnie, wręcz nudno, bieg, siła w nogach i do przodu… było tak dobrze, że miałem pisać sms do Artura komuniującego, że jest wszystko git i lecę dalej, ale co mu będę głowę zawracał.

21 km mijam Darka z którym sklejam „5”, a za chwil kilka ekipa BŚ krzyczy w niebogłosy, kibicuje i staje się najlepszą strefą kibica na maratonie! Czuje się dobrze, choć już tu w kilkunastu osób w strefie widzę tylko kilka, Magda, Ewa i Marlena rzucają mi się w oczy… lecę dalej.

Na 22 km umiera mp3 od Kamila specjalnie to zrobił, żebym się wkurzył i biegł na ciśnieniu dalej a, tak serio to dziękuję Kamil za pożyczkę. Szybkie przełączenie się na telefon i jazda dalej. Jakaś wolontariuszka dała mi na punkcie Izo które co chwile ratowało gospodarkę wodną, coraz cieplej i coraz bardziej się pociłem. Wiedziałem, że jak zawale któryś punkt z wodą to nie dobiegnę.

„Wesoło” zaczęło się po 28km kiedy to Ścibi zorientował się, że kamyk w bucie spowodował odcisk. Moja zasada mówi, że jeśli zorientujesz się, że coś jest nie tak w bucie to już jest za późno i trzeba kombinować jak zrobić żeby było dobrze. Przed punktem BŚ musiał usiąść i oczyścić buty… niestety było już tak wesoło, że wstanie na skatowane uda łatwe nie było… ale co tam, wszystko jest w głowie. Przed strefą stoi Darek który kawałek ze mną biegnie i po koleżeńsku tłumaczy, że na tym etapie maratonu dziwnym by było, żeby mnie nie bolało… no miał rację. Na punkcie z wodą widzę Anię, Ewą i znowu Marlenę dostaję bidony z wodą z Mg i solą. Piję… bo jak mamy to pijemy.

Walka zaczęła się na dobre. Cytując klasyka po 35 km „każdy krok jest jak cierń” i był… zegarek podpowiadał, że i tak źle nie jest. Do granicy 5h jest daleko… ale meta też blisko nie jest… ok.

39 km z oddali słychać jak witani są kolejni biegacze na mecie. Mijam przyjaciół z Wolność Endorfin! Andrzej na garnku rymuje:P Myślę sobie, że moi to już najedzeni, wypoczęci, a ja się tu kur… męczę 40 km… i zbieg. Myślałem, że się popłaczę. Uda tak skatowane, że jej… ostatnimi ilościami węgli w głowie przypomniałem sobie słowa Pawła Wysockiego, żeby w takich sytuacjach zmniejszyć kroki aby mniej bolało. Chyba pomogło.

Ostatnie kilka prostych i meta… mówię do siebie… Ścibi! Jesteś the Best! Przyspiesz… Ścibi mówi to dawaj… na zegarku 7,20… kurde, dobrze, że mi czapki nie zwiało. Przed samym wbiegnięciem sklejam „5” z Weroniką i Anią koleżanką z pracy i wpadam na stadion… o ja głupi i naiwny. Pomyślałem, że jak przebiegnę bramę to zaraz meta, a tu jeszcze kółko po bieżni. Fajnie, no fajnie… jasne! Kurde! Skończmy tą nierówną walkę.

Ostatnie metry to doping BŚ i wyłączenie głowy. Byle do mety, byle odpocząć. Są! Maty! Zatrzymanie zegarka, ale nie wiem jaki czas, mam dość. Ktoś zakłada mi medal, ktoś daje jakieś butelki, idę gdzieś usiąść… zaczynam odczuwać skutki tych 42km. Niestety tu nie koniecznie jest się czym chwalić jak było po przekroczeniu linii mety. Gdy zacząłem kontaktować dowiedziałem się o Piotrku, który ambitnie biegł za marzeniami… Kuśtykając do samochodu towarzyszyli mi Gosia i Kuba, który w wyśmienitym nastroju zapytał, czy mam już świadomość, że nie biegnę chyba dalej nie wyglądałem za dobrze.

Nie ma co. Było dobrze, bardzo dobrze. Spokojnie bez ciśnienia rozegrany bieg. Bieg na dobiegnięcie i za pokonanie siebie. Takie same brawa należą się każdemu, każdemu kto podjął wyzwanie czy to koziołka czy maratonu. Każdy jest zwycięzcą tego konkretnego swojego biegu, wynik to rzecz drugorzędna, zwycięstwem jest to, że się nie poddaliśmy, to że mimo trudnych warunków daliśmy radę. Dzięki dream team Biegający Świdnik za to, że jesteście przed biegiem w jego trakcie i po nim!

Ścibi