Cross Maraton imienia Jana Kulbaczyńskiego – relacja Łukasza Ścibiora

Biegający Świdnik nadciąga… czyli jak żółte koszulki opanowały kresy wschodnie.
Cross Maraton imienia Jana Kulbaczyńskiego, człowieka który przebiegł 191 maratonów, a życiówka na poziomie 2h 40 minut sprawia, że mamy do czynienia z legendą… z legendą, nie tylko biegania, ale społecznikiem oraz propagatorem zdrowego trybu życia. Impreza organizowana cyklicznie od 7 lat z roku na rok przyciąga coraz większą liczbę uczestników pragnących nie tylko zmierzyć się z dystansem maratońskim ale i często ekstremalnymi warunkami pogodowymi. W związku z tym, że w historii biegu Nasi zawodnicy prezentowali się świetnie również i w tej odsłonie imprezy Biegający Świdnik planował występ. Niepowtarzalny klimat, warunki i pyszne jedzenie spowodowało, że… trzeba było zamówić busa do przewiezienia zawodników oraz suportu. Szybkie zdjęcie z busa, wysłanie go do organizatorów by wiedzieli, że żółte koszulki nadciągają. Jak przystało na profesjonalistów Mercedesem dotarliśmy na miejsce. 22 osoby stawiły się w szkole w Piszczacu, przybijając piątkę z Łukaszem – dyrektorem biegu. Zamieszanie przy biurze zawodów, odbieranie pakietów, opłaty, szukanie miejsca gdzie będziemy stacjonować. Już w busie towarzyszyły Nam szampańskie humory… a na miejscu było tylko lepiej. Wspólne zdjęcie, wywiad prezesa Jacka do lokalnej prasy, przebieranki, uzupełnianie izotoników i na start. Wiedzieliśmy, że pogoda Nas rozpieszczać nie będzie… ale, aż tak? 12 minut przed biegiem wyszliśmy w stronę startu… a tam… deszcz, zimno i wiatr. Wiadomo, amatorów może i by to przeraziło. Ale nie Nas. My zwracając oczy w stronę nadciągających chmur pytaliśmy pogody czy tylko na to ją stać. Tekst jednego z biegaczy, który musiałem zapamiętać, bo wiedziałem, że przyda się do relacji – „Najbardziej to szkoda wolontariuszy w taką pogodę, bo my to popiepszeni jesteśmy…” Nic dodać, nic ująć. Zgodnie z tradycją biegu, Proboszcz pobłogosławił, wójt życzył powodzenia, a komendant zatrzymał ruch byśmy mogli bezpiecznie przebiec przez środek Piszczaca. Tworząc teamy biegowe ustawiliśmy się w strugach deszczu i smaganiach wiatru na mecie i… poszli. Ja wraz z Anią i Iwoną postanowiliśmy wspólnie pokonywać trasę. Nasi najlepsi biegacze ustawieni w pierwszym rzędzie za pewne mieli w głowach… kiedy rosół. Deszcz lekko odpuścił, a wiatr dopiero się rozkręcał jak się okazało. Obie moje Towarzyszki zmagały się z kontuzjami… kontuzjami, które nie wiadomo jak wpłynął na przebieg. Ania w swych nieokiełznanych emocjach biegła przed siebie, Iwonka raczej spokojnie czekała na to co się wydarzy w czasie biegu. Trasa biegu dobrze znana, ale warunki już absolutnie nie. 2 lata temu błoto, rok temu ogromny śnieg i wiatr, w tym… błoto i wiatr. Początek trasy przyjemny bo lekko z górki i z wiatrem… wiatrem który pomagał biec z zadowalającym tempem. Po etapie asfaltowym przyszedł czas na błoto… oj błoto. Na szczęście dało się go pokonać nie wywracając się i nie doznając kontuzji. Z czasem zacieśnialiśmy znajomości z innymi biegaczami. Rozmowy, żarty i pokonywanie trasy, która nadwyrężała siły, ze względu na dość grząskie podłoże i ilość kałuż, które na tym etapie fajnie się przeskakiwało. Tuż przed nawrotką Ania zaczęła Nam odjeżdżać. Kontuzja nie przeszkadzała, Iwonka trzymała swoje mimo początków bólu pasma. Za zakrętem stali… nie! Z zza zakrętu w moją stronę biegnie Ania i krzyczy! Wracam! Bo chcę wygrać. Szok Wróciła, nie zaryzykowała tylko wróciła. Iwonka ambitnie podążała za przyjaciółką. Moje łydki z coraz to bardziej narzucającym się bólem mówiły, że jak się nie trenuje w lesie to bieganie w takich warunkach się zemści i tak było. Za zawrotką zaczęło się robić coraz trudniej. Nie dość, że zmęczenie, to karty zaczął rozdawać wiatr. Łydki, już po 13 km powiedziały, że mają dość. Dziewczyny uciekły i tylko czasami w oczy rzucała się zółta koszulka Iwony i jej różowa czapka, a tak to ni widu ni słychu współtowarzyszy niedoli. Wiatr się zmagał. I mimo, że byłem świetnie przygotowany do pokonania wiatru, idealna jak mi się wydawało waga startowa to podmuch wiatru spowodował, że zostałem zepchnięty z drogi w pole… to co mieli inni? Zatrzymałem się, aby spróbować rozluźnić łydki… ale… za bardzo były obolałe. No nic… optymistycznie pomyślałem, że genialnym pomysłem było, by nie biec całości. Co próbowałem przyspieszyć i tak śmieszne tempo to wiatr mi mówił… zostań na trasie, gdzie się będziesz spieszyć? Dobiegając do ostatniej trialowej części trasy wiatr był tak duży, że przeszedłem do marszu. Nie byłem świadom faktu, że wtedy rozgrywa się dramat jednej z Naszych zawodniczek… Iwona z całej swej dobroci, chęci pomocy i empatii podnosząc przewróconą przez wiatr tabliczkę, ze strzałką kierunku biegu… pobiegła z drugą stronę. Ale jej zmysł orientacji w terenie już po 1,5 km zorientowała się, że nie tędy droga Niestety wtedy o tym nie wiedziałem. Dobiegając do mety, byłem szczęśliwy, że to koniec, że nie walczę z grząską trasą i ogromnym wiatrem. Na mecie czekała niezastąpiona ekipa kibiców z Bzykiem na czele. Ale i czekała zwyciężczyni półmaratonu Ania… która z przerażeniem w oczach zapytała gdzie jest Zumba Girl!? W pierwszej chwili myślałem, że sobie ze mnie stroi żarty bo Iwonka była ok. 1km przede mną. Kiedy jednak okazało się, że to nie żarty i jej serio nie ma w te pędy zaczęliśmy biec znowu na trasę aby szukać naszej blond zguby… na szczęście po 7 km, wezwaniu grupy AT i przeczesywaniu trasy przez strażaków i policję spotkaliśmy blond dziewczynę szukającą swoich butów w błocie tak! Była to Nasza Zumba Girl! A tak naprawdę spotkaliśmy ją kilkadziesiąt metrów przed metą. Całą i zdrową. Niedługo po niej na metę przybiegły Nasze papużki nierozłączki – Gabi i Emilka. I w ten oto sposób dopełniło się podium. Cali i zdrowi „połówkowicze” udali się na załużony odpoczynek, prysznic i wyczekiwanie na pierwszych maratończyków. Długo na nich czekać nie musieliśmy. Dobrze, że zdążyliśmy wziąć prysznic. Pierwszy z Naszych Artur Jendrych – 2 open, reszta chłopaków też dała z siebie wszystko, tylko po to by zdążyć na genialny prawdziwy rosół z kresowej kury. Co parę chwil pojawiali się kolejny zwycięzcy. Niektórzy bardziej, niektórzy mniej doświadczeni przez trasę i wiatr. Nie mniej jednak after sygnowany przez pomysłodawcę biegu uśmierzał z każdą chwilą ból ciała napełniając duszę radosnymi emocjami. Punktualnie o godzinie 15.30 rozpoczeła się dekoracja zwycięzców w poszczególnych kategoriach. Miedzy innymi całe podium kobiet połówki to Nasze dziewczęta, Ania, Iwona, Gabi i Emilka, Sensej Artur pierwszy w kat wiekowej, Rafał wygrał nornic. Mając tak silną ekipę nie dość, że bardzo często Nasi zawodnicy byli wywoływani do zajęcia miejsca na podium to udało się otrzymać szczególną nagrodę. Nagrodę dla najliczniejszej grupy na tym biegu! A Bieguś jest obecny na każdym zdjęciu z dekoracji. Dziękuję Wam za to, że tak licznie stawiliście się na starcie biegu i zdominowaliśmy klasyfikację drużynową. Gratuluję każdemu, każdemu kto zwyciężył i stał na podium, każdemu kto pokonał warunki i trasę. Kolejny raz dowiedliśmy, że jesteśmy mega drużyną i jest o Nas głośno! Powodzenia w kolejnych startach i kolejnych pokonywanych granicach!
Dziękuję!
Łukasz Ścibior