ULTRAJANOSIK 20+

Po jesiennym biegu w górach, przyszedł pomysł na bieg zimowy…ale nie taki po szosie w mieście ale w nowym miejscu i taki który lubimy czyli teren bądz góry.

Zimowe Roztocze zimą nie rozpieściło(styczeń) było 10 na plusie, więc kolejna próba padła na luty 🙂 ULTRAJANOSIK 20+ 😀

Już nie pamiętam jak znaleźliśmy ten bieg czy ktoś z grupy mi powiedział czy na fejsbuniu się wyświetlił ale po obejrzeniu filmiku z biegu padło stwierdzenie- JEDZIEMY! 🙂

Z logistyką u nas nie ma lekko. Jako że biegamy razem i nie mamy z kim zostawić ewentualnie zabranych ze sobą biedronek(czyt.córek), trzeba zawsze ten temat ogarnąć a to dodatkowe 120 km.

Udało się logistyka, ogarnięta, urlop wzięty(dzięki szefie ;-))Pora na pakowanie.

Jak do biegania w mieście nie musisz brać Bóg wie czego, tak jadąc pierwszy raz na tak długi bieg w górach i to w zimie nie mieliśmy pojęcia jak się ubrać, żeby było dobrze.

Zrobiliśmy niezłe zapasy, jak to mówią lepiej zabrać i nie użyc jak chcieć użyć i nie mieć 😉 Przyszedł dzień wyjazdu- trasa minęła spokojnie, bez niespodzianek. Jakieś 10 km przed naszym noclegiem zaczęła się prawdziwa zima za oknem auta. Piękne, wielkie, majestatyczne choinki ze zwisającymi, oblepionymi śniegiem gałęziami- niczym ze świątecznej kartki bożonarodzeniowej. Kurcze tak powinna wyglądać właśnie zima i u nas!

Stwierdziliśmy że żal iść spać, więc wybraliśmy się na spacer po okolicy i odebranie pakietów startowych 😀 Ciemno, cicho i wszystko pozamykane (oprócz hotelowej restauracji). Spotykamy hotelowych ziomków z Warszawy- też szukają miejsca gdzie można się troszkę nawodnić niskprocentowymi izotonikami. Z przerażeniem stwierdzamy, że może nie być łatwo. Po drodze widzieliśmy jakiś tutejszy browar- chłopaki poszli naprowadzeni do niego, a my do biura zawodów.

Gorąco, gwarno i tłumno-odczekanie swego w kolejce i MAMY TO! Zielone Janosikowe brasoletki na afterek zawisły na dłoni. W głowie brzmiał już Sławomir ” wypijemy wsyćkie drinki aż do dnaaaaa…” 😀

To teraz na kolację i izo.

Wpadamy do browaru, warszawskich ziomków brak!Nic to myślimy- szybko łyknęli i wrócili do hotelu- lecą długie trasy, rano przecież. Kolacja zamówiona a tu zonk- skończyły się izotoniki!!!(to brak ziomków zdecydowanie wyjaśnie) Czaicie?? Taką tu mają imprezę i jedyny lokal we wsi nie przygotował się odpowiednio !! szok!! Kto ze sobą nosi nikogo nie prosi(taką zasadę wyznajemy)-dletego też po powrocie do hotelu czekały na nas fajnie schłodzone na balkonie Perłowe izo 😉

Wszystko naszykowane pora spać! Ale jak tu spać kiedy przed oczyma przewijają się różne scenariusze…. spotkamy niedźwiedzia czy nie spotkamy ?? Czy będzie zimno czy ciepło…itd.

Rano ostateczna weryfikacja strojów- temperatura-9, odczuwalna -13. Zgodnie stwierdzamy że nie pamiętamy kiedy biegliśmy ostatni raz w tak niskiej temperaturze, może rok temu?? I tu przypominają mi się słowa Artura „ubierz się żeby sie nie spocić-lżej..” zawsze niby tak robię, dlatego idę w krótki, długi i krótki BŚ- żołty piękny drużynow t-shirt. Szybka konsultacja z Agnieszką i myślę będzie dobrze!! Truchcik na start Kierpców Maryny(10km) niesamowite emocje, zimno(w duchu chwalę się za świetny wybór stroju). Spotykamy znajome twarze z Lublina, szybka wymiana taktyki- idziemy do autokarów które wywiozą nas na start do Łapszanki. Podekscytowani, uśmiechnięci żartujemy… Jedziemy i wychodzi piękne słońce! Śnieg tak niesamowicie skrzy(chyba ostatnio tak piękną zimę widziałam oczyma dziecka) aż ciężko patrzeć za okno- kurcze wiedziałam że czegoś zapomnę !!OKULARY!

Wysiadka, wspólne foto, ostatnie wskazówki Ojca Sławomira ” Ci co się ścigają niech staną z przodu, korkować się będzie na mostku, wycieczka krajoznawcza prosze z tyłu” jako że nie byliśmy ani tymi, ani tymi zajęliśmy prawie tył. Bo plan był prosty, spróbować nowej przygody, chłonąć to całym sobą, świetnie się bawić i wrócić w jednym kawałku 🙂

START i lecimy !

Ekscytacja sięga zenitu, serce w piersi szaleje- kolorowa rzeka biegaczy rozlewa się po ulicy. Janusz sie uśmiecha, mi też wesoło 😀

Ledwo się nie rozpędzimy a po 300 metrach jest mostek i w lewo:-) Wszyscy jak w pięknym suwaku robią jedną ścieżkę w górę!! Patrzysz a tam tylko do góry, wtedy przypomina mi się co mówił Ojciec Sławomir- po wejsciu na górę- dostaniecie piękną nagrodę- WIDOKI.

Wchodzimy, ktoś nawet żartuje dokąd ta pielgrzymka..??Idziemy, śniegu po kolana, jeden za drugim, jednym śladem- słońce grzeje tak jak w lecie.

Myślę cholera nawet sie nie ma jak rozebrać- bo co do krótkiego ??Przeginka.. po 1,5 km już mi tak gorąco że hej. Na szczeście koniec górki i tu się zaczyna piękny widok na Tatry!

Tu zbaczamy ze śladu żeby zrobić sobie fotkę z jakże cudownym widokiem. Niesamowite słońce, skrzący śnieg i bezkres bieli jaka rozciąga się gdzie spojrzysz jest porażająco piękna! Aż żal biec- chce się zostać i gapić się do wieczora :-)Wycieczka bądz pielgrzymka jak kto woli rozciągnęła się można biec 🙂

     

Szybka kalkulacja 2 km w 40 minut!! Tak się pokonuje tą trasę idąc pod górę w śniegu, krok w krok za kimś. Na 12 kilometrze musimy być w 2godz i 15 minut- trzeba się ogarnąć 🙂 ! Głupio by było gdyby na pierwszym punkcie musieli nas zatrzymać nie??

Biegniemy, śnieg, śnieg jaki piękny, jak go dużo, piękne słońce, cudne Tatry, ośnieżone choinki, podbiegi i zbiegi. Mamy 4 km- jest picie, jedzonko, herbatka z prądem lub bez. Na prąd za wcześnie dla mnie , ale Janusz próbuje- lokalne trunki zacne chwali:-) biegniemy dalej kalkulując czas na punkcie pomiaru.

Wbiegamy do Pienińskiego Parku Narodowego tu zaczyna się jazda, strome zbiegi, zmarznięte nierówności, lód pod śniegiem, biegniemy…nogi uciekają na boki napotykając lód, wpadamy kilka razy w dosyć groźnie wyglądające poślizgi ( po którym został mi ból pleców), ale udaje się bez upadku.

Biegniemy, znowu spory zbieg- próbujemy nadgonić, choć za łatwo nie jest. Nagle 5 metrów z przodu przewraca się dziewczyna z kijkami- ja jak ta kula śnieżka rzucona z góry nie mogę się zatrzymać, ale udaje się uff!Było blisko!! Stwierdzam że trzeba zwolnić, żeby dolecieć w jednym kawałku!

Ostrożnie biegnę widząc mężczyznę zjeżdzającego obok na tyłku- cholera o mały włos a by mnie podciął !! Serce i wyobraźnia szaleje. Czas na żela, wciągamy!Co wyrównuję oddech znowu podbieg! Kolejny podbieg- tu przydają się po raz kolejny kije! Miejscowi w jakiejś wsi wychodza kibicować, dzieci, starsze osoby- kurcze dodaje to skrzydeł. Pytamy czy daleko remiza- krzyczą że już słychać muzykę- fakt muzyka góralska na żywo się niesie z remizy- jest z górki – lecimy jak na skrzydałach 🙂 JEST!! Wchodzimy a tam jadła i poidła że się stoły uginają, zupa, napitki, ciastka- nawet chyba własnego wypieku. Szybkie żarełko, picie, siusiu i w drogę!

Chcemy biec ale nogi jakieś cięższe, trudno się rozpędzić bo znowu pod górę…Ciężko- najciężej z całego biegu!! Jedna górka a za nią pod górę z 1 km. Po drodze mijamy zjeżdzające na sankach beztrosko dzieci. Ktoś przed nami też zieje jak smok 🙂 Jest fajnie mimo wszystko 🙂

Z górki znowu bieg, śnieg tylko jakiś taki sypki jak piasek na plaży i naprawdę cieżko się już po nim biegnie, stopy czasem uciekają na boki. Tu pojawia się myśl- kolejny punkt z prądem będzie mój- prąd by mi się przydał..tak mija nam 17-18 km- tutaj w planach organizatora był kolejny punkt ze śliwowicą, a jest?? Stoliczek z pustymi butelkami w środku lasu , do tego kartka- SAMOOBSŁUGA. Została tylko herbata- ani śladu prądu, coli, izo nic!! Lecimy dalej, mając nadzieję że TEN odpowiedni punkt z prądem będzie tuż za zakrętem 🙂 Z tą nadzieją mija nam chyba z 20 zakrętów, 5 podejść i spory kawałek zbiegu. Słyszę jakiś szelest w krzakach- jak poparzona odskakuję w kierunku Janusza z myślą NIEDŹWIEDŹ !!! Uff na szczęscie to tylko śnieg spadł ze zwisającej gałęzi sosny- ale miałam pietra.

21km- do celu 2km- słońca niestety już brak, zaczyna być chłodno, pogoda wyraźnie w Nidzicy inna niż na starcie- ale widoki na dwa zamki znowu zapierające dech w piersi!

Ostatnie 1,5 km ostaję spida, Janusz w szoku :-)hihi

Jest z góry- jest dobrze, biegniemy obok biura zawodów, całą tamę, ktoś nam robi zdjęcie, zostają strome schody w dół i finish na Halę Maszyn.

Po schodach jest moc na sprint, biegniemy, słychać Ojca Sławomira, widać metę! Mimo tego że biegłam całą trasę bez słuchawek i muzyki nie pamiętam nic oprócz pięknego przywitania po imieniu nas za metą- piąteczki, uścisku dłoni i serdeczne imienne gratulacje:-) Kurcze ale to było łapiące za serducho- aż żal że u nas tego nie ma 🙂

Piwko w jedną ręke, woda w drugą i hej po medal 🙂 Wzajemne gratulacje, trochę żal że już koniec

tej naszej kolejnej małżeńskiej,biegowej,zimowej przygody. Odbiór medalu- kolejne gratulacje od Pana który medal zawiesił na szyję. Jedzonko,foto, chwila odpoczynku i trzeba się ogarniać na afterparty 🙂

To była fantastyczna przygoda 🙂
Janosiku- powrócimy tu- coś przeczuwam że większą żółtą ekipą ;-D

Dodam tylko że after bardzo udany, dzięki za zaproszenie do stolika nowi biegowi, pozytywni znajomi z Lublina 🙂

Parkiet był nasz 🙂

Imprezę zamykał Sławomir ” Miłość w Zakopanym” -mniej więcej w tym samym czasie w Lublinie nasi koledzy i koleżanki z drużyny startowali w Trzeciej Nocnej Dyszce przy tym samym utworze 😀

Myśleliśmy o Was ciepło 🙂

Po Janosiku zostały piękne zdjęcia, wspomnienia i wniosek że mając odpowiednią osobę przy boku- można góry przenosić albo przebiegać 😉