31 grudnia 2017 r. miałam przyjemność uczestniczyć w XXIII biegu Nałęczów – Sao Paulo, godzina trochę nietypowa 23:55 przełom roku 2017/2018. Większość ludzi składa sobie życzenia, otwiera butelki z szampanem… ale nie MY
Jak to wszystko się zaczęło… 19 grudnia dowiedziałam się , że taki bieg istnieje… Po krótkiej dyskusji z moim biegowym przyjacielem Łukaszem Mrozem uzgodniliśmy, a co nam szkodzi – jedziemy. Do wyboru były dwa dystanse: 1. kółko około 1550 metrów, i opcja 2. cztery kółka po 1550 metrów czyli 6,2 km. Oczywiście nie lubimy iść na łatwiznę, więc wybraliśmy drugi wariant czyli 6,2 km.
31 Grudnia o godzinie 22:00 wyruszamy do Nałęczowa w składzie dwuosobowym ja i Łukasz Mróz. Pogoda całkiem przyjemna 2 stopnie, lekka mżawka… po około 40 minutach dojeżdżamy na miejsce. Biuro zawodów znajduje się w szkole podstawowej, w środku parę osób w wyśmienitych nastrojach. Odbieramy pakiety startowe składające się z numeru startowego, karteczki z numerem startowym (zamiast chipa), którą musimy oddać na mecie, oraz… taka niespodzianka medalu 😀
Pierwszy raz spotkałam się z taką niespodzianką, że medal znajdował się w pakiecie startowym… swoją drogą bardzo ładny. Śmiejemy się z Łukaszem „po co biec skoro mamy już medal jedziemy do domu hehe”. Po krótkiej wizycie w toalecie, idziemy pozwiedzać Nałęczów i poszukać startu. Po drodze mijamy paru znajomych, szaloną i uśmiechniętą Jolantę i kolegów z WWTeam z którymi zamieniamy parę słów i pędzimy dalej… Szukając startu z oddali rzuciły mi się w oczy znajome kolorowe legginsy (skądś je znam pomyślałam , no tak to nasza Gosia Firosz i Łukasz Augustyniak z biegającego Świdnika… Na pewno przyjechali coś wygrać.
Kontynuujemy wyprawę w poszukiwaniu startu, ciemno, zimno i jak się okazało do startu jeszcze kawał drogi. Biuro zawodów jest oddalone od startu o ponad kilometr… no nie „śmiejemy się rozgrzewka już za nami”. Nareszcie dotarliśmy do celu, lecz na pierwszy rzut oka można by pomylić to miejsce z miejscem startowym do biegu, zero jakichkolwiek oznaczeń no ale cóż, chyba nie można żądać zbyt wiele ().
Park w którym odbywa się bieg jest pięknie oświetlony, muzyka gra, ludzie w wyśmienitych noworocznych nastrojach. Udział w biegu brało około 115 osób. Paru biegaczy rozgrzewa się czekając na bieg, a ja z Łukaszem wracam do samochodu przebrać się. Zwarci i gotowi czekając na magiczną godzinę 23:55 zauważyliśmy naszego kolegę z drużyny: Sebastiana Czerwińskiego.
Przed biegiem składamy sobie życzenia noworoczne, przytulamy się całujemy i…. odliczanie: 10… 9 … 8 … 7 tak Start!! Pobiegliśmy… nie zdążyłam przebiec 100 m i już potknęłam się o krawężnik PARK CIEMNY STRASZNY (trasa)… Całe szczęście, że biegnę z Łukaszem, śmiejemy się chwilę z małego wypadku i biegniemy dalej… piękna sceneria, stawik, ławeczki, tylko kurcze troszeczkę ciemno… Fajerwerki… o tak to już 24:00 nowy rok i pierwsze kilometry w nowym roku. Super uczucie biegniesz w koło fajerwerki, życzenia noworoczne od innych uczestników… I tak mija nam 1 koło z 4 – trasa dość wymagająca, cała po kostce, kawałek pod górę, kawałek z górki i do tego jedna duża skarpa… I trzeba przebiec ją 4 razy, no cóż biegniemy ;p… Co chwilę pytam Łukasza daleko jeszcze daleko? ;d Cały czas rozmawiamy śmiejemy się, mijamy kolejne kilometry… Nagle ktoś nas mija jakaś znajoma twarz, tak to nasz hart Łukasz Augustyniak dubluje nas na 3 kółku… Myślę sobie „a to Łobuz przecież tak szybko biegnę” (na miarę moich możliwości i coraz mniej marudzę hihi) Ciekawe z jakim tempem biegnie Łukasz.
Dobiegamy do mety oddajemy karteczkę ładnie pięknie, wyjmujemy medal z kieszeni(:P), i idziemy do biura zawodów na after party szukać naszych i pytać o wyniki. W biurze zawodów grochówka, szwedzki stół, ciasteczka i herbatka. Wszystko na najwyższym poziomie… Niestety czas nas goni nie widzimy znajomych z Biegającego Świdnika. Zbieramy się do domu żeby spędzić Nowy Rok w gronie rodziny. Dostaje wiadomość od Gosi – Łukasz Augustyniak zajął 1 miejsce w kat. wiekowej (brawo harcie 🙂 ) poniżej 22 min. na dystansie 6200 m. Nałęczów Sao Paolo czekaj na MNIE, ZA ROK Cię odwiedzę mam nadzieję że w większym gronie.
Relacja: Marlena Zielińska